Jestem ogromnie szczęśliwa, że, będąc w ostatnim miesiącu ciąży, trafiłam na książkę Pameli Druckerman “W Paryżu dzieci nie grymaszą”. Dlaczego czuję, że po prostu muszę o tym napisać? A no dlatego, że (chyba) każda przyszła mama ma wizję jaką matka chce być, a jaką za wszelką cenę nigdy nie będzie. Mamy wpojone wzorce z naszych domów, imponują nam pewne zachowania, innymi gardzimy. Jest jakiś kanon postaw dobrze przyjmowanych i tych absolutnie niedopuszczalnych.
Każde dziecko jest inne. I każdy rodzic też. Ale negatywna opinia o zachowaniach dzieci w szkołach i przedszkolach wydawała mi się coraz bardziej słyszalna. Nie raz byłam świadkiem scen, wymuszeń, histerii w sklepie, w restauracji czy na ulicy ze strony dzieciaków. Oliwy do ognia dolewały programy, w których dzieci zawładnęły domem i terroryzowały rodziców. Nie dotrwałam, aby obejrzeć choćby jeden odcinek. W głowie mi się nie mieściło, że tak może być. A w ogóle musi? I czy kiedyś też tak było? Kolejnym jakimś totalnie strasznym, a często obserwowanym zjawiskiem są dzieci przyklejone do smartfonów czy tabletów. Nawiasem mówiąc nie wiem czy spotkaliście się z kampanią społeczną “Mama, tato, tablet”? Warta uwagi.
Ale czy to tylko wina dzieci czy ich opiekunów. Jak wychować normalne grzeczne i szczęśliwe dziecko? Da się? Sprawdziłam co znajduje się w poradnikach. Przebrnęłam przez pare z nich… i muszę przyznać, że w swym sztywnym, jakimś takim ukierunkowanym podejściem do kwestii wychowawczych, nie bardzo mnie przekonywały. Wszystko w nich wydawało mi się czarne albo białe i jednocześnie uniwersalne dla każdego dziecka. Czy każde dziecko można wkleić do tabelki?
To nie dla mnie. Szukałam dalej i autentycznie wpadłam w zachwyt czytając “W Paryżu dzieci nie grymaszą”.
Nie jest to typowy poradnik. Autorka (amerykanka) postanawia zamieszkać we Francji. Wzorce wychowania ma typowo amerykańskie. Rodzi dziecko i wychowuje je we francuskim społeczeństwie. W pewnym momencie zauważa różnice między postawami dzieci francuskich i jej własnym. Jej obserwacja nie dotyczy grupki pociech, ale wszystkich dzieci z jakimi ma styczność. Zaczyna prowadzić “śledztwo” jak to możliwe i gdzie jest haczyk w z pozoru zupełnie normalnym podejściu do wychowania Francuzów. Świetna narracja, barwnie przedstawione przykłady i konkretnie udokumentowane wyjaśnienia anormalnych dla niej zjawisk - np. posiadanie dziecka jedzącego warzywa. Opisuje wiele metod i trików, które wydały mi się trafne, oczywiste, słuszne i naturalne. W książce zachwyca filozofia “cadre” - ramy, w której dzieci wolne i szczęśliwe czują granicę tego co można a czego nie. Podkreślane jest to, jak ważne jest, by traktować dzieci (od pierwszego dnia) jak pełnoprawnych, rozumnych ludzi, którzy mają swoje potrzeby, oczekiwania. Trafia w dziesiątkę z moimi własnymi przekonaniami.
Polecam wszystkim rodzicom, bo... otwiera oczy.
Jakie jest wasze zdanie? Który sposób wychowania jest bliższe naszemu narodowi, amerykański czy może francuski?